niedziela, 16 września 2018

Czarny ląd - czerwona ziemia, czyli Żanetta i Maroko

arabskie budowleDzisiaj, przed wielkim powrotem artykułów prawnych, czas na bajkę ;) Bajkę o Maroku, podróży, w której przekroczyłam nie tylko granice państw, ale też swoje własne. Podróżowałam po raz pierwszy samolotem - mimo panicznego strachu, płynęłam promem przez Morze Śródziemne - podróż trwała 24 godziny, przemierzałam kręte drogi Maroka samochodem, zwiedzałam ukryte zakątki okolic z poziomu motorynki. Poznałam fantastycznych ludzi, poczułam na sobie śródziemnomorską wilgotność, wielokrotnie widoki zaparły mi dech w piersiach. Czas płynął wolniej, a ja poznawałam siebie.


Jak wyglądała moja podróż?


promem do MarokaDlaczego znalazłam się w Maroku? To skomplikowana historia i pewna jej część pozostanie moją osobistą sprawą. Ze względów osobistych, podróż trwała nieco dłużej, bo teoretycznie z Polski w Maroku można się znaleźć w przeciągu 4 godzin. I tak wracałam. Jak się więc tam dostałam?

Na początku muszę powiedzieć, że zanim pojechałam byłam brana za:
1. desperatkę,
2. zastanawiano się, czy słońce mi nie przygrzało,
3. ryzykantkę.

No, generalnie wszyscy uznali, że mi odbiło. Sama do Maroka? Nikt nie chciał ze mną, to i pojechałam sama... Wyjeżdżałam w atmosferze unoszących się czarnych wizji, a dla mnie jedyną czarną wizją był... lot samolotem. Do dziś jest 💁 Stąd jedyne o czym myślałam rezerwując lot - nie może być długo.

W ten sposób 22.08.2018 ok. godz. 22.00 wsiadłam we Wrocławiu do samolotu, który 2 godziny później miękko wylądował w hiszpańskiej Gironie, gdzie spędziłam noc.
ryanair
Drugiego dnia wczesnym popołudniem podziwiałam hiszpańskie krajobrazy z autostrady do Barcelony. A wieczorem wsiadłam na prom, który przybił do marokańskiego brzegu po 24 godzinach. 24.08.2018 r. znalazłam się na wschodnim wybrzeżu, w mieście Nador. Kiedy opuściłam port, zobaczyłam okolice i towarzysza mojej przygody, przepadłam. I tak już mi zostało 😉

Od pierwszego momentu wtopiłam się w marokańskie życie. Szalony ruch uliczny, tłumy w supermarkecie, na ulicach, dochodzący zewsząd zapach morza, mięty, smażonej baraniny i ryb, upału... Wpadłam w marokańskie życie, świeżo po święcie Eid Al Adha, do marokańskiej rodziny, na późną kolację. Gdy dotarłam do brzegu Czarnego Lądu, za moment zaczęło robić się ciemno, ale sam widok świateł u podnóży gór zwiastował mi przez szybę samochodu, że jutro, gdy wstanie dzień zachwycę się po stokroć... Spać poszłam późno, całe wakacje chodziłam późno spać, bo tam tak naprawdę życie budzi się wieczorem. Ani przez chwilę jednak nie czułam się zmęczona. Zasadniczo czułam się doskonale i... cały czas sobą. Nie musiałam niczego udawać. Nie musiałam być aplikantem, od którego wymaga się znajomości wszystkiego i wobec którego wszyscy mają wymagania, oczekiwania, którym nie mogę w większości sprostać. Chłonęłam świat i czułam się bezpiecznie.

meczet
Mój pobyt skupił się na wschodnim wybrzeżu, w okolicach miasta Nador, które zwiedziłam, w małym mieście Zaio, w Saidi. To część kraju, gdzie niewielu jest europejskich turystów, a jeśli są, to w większości Hiszpanie. Kilka kilometrów od Nador znajduje się bowiem hiszpańskie miasto Melilla (pozostałość po hiszpańskim kolonializmie).

Jak się porozumiewałam? Cóż, w większości po angielsku, bo mój towarzysz mówi po angielsku. Z resztą jakąś mieszanką hiszpańskiego, francuskiego, marokańskiego, arabskiego. Generalnie jednak AVE LATINA 😂. Najpiękniejszy był moment, gdy płynnym angielskim zostałam zapytana jak się mam i czy mówię po francusku 😆. Spotkałam również młodą, studiującą Marokankę, która mówiła również po angielsku i to było miłą odmianą po nieustającym językowym miksie. Porozumiewałam się głównie z osobami, które odwiedzałam, bo w pozostałym zakresie zdałam się na mojego towarzysza, co było mi bardzo na rękę. W końcu ktoś zrobił coś za mnie 😉. W szczególności jak setny raz namawiano mnie na tradycyjny, marokański tatuaż z henny...

Są trzy kwestie, o których muszę wspomnieć, bo absurd przekracza absurdy polskiej administracji 😉.

Pierwsza z kwestii, to... ruch drogowy. Matko i córko! Jeśli uważacie, że polscy kierowcy i polskie drogi, to najgorsze co mogło się kiedykolwiek przytrafić, to nie byliście w Maroku 😂. Nie wiem jakimi zasadami rządzi się tam prowadzenie pojazdów. Znaki widziałam te same, zachowania niesamowicie kosmiczne. Najpiękniejsze było przemierzanie ulicy jako pieszy. Chcąc przejść na pasach, należy wtargnąć "szybkim Rejtanem", włączyć turbo, a i tak Cię obtrąbią, żeś śmiała wejść (na pasach). Drugą stroną ruchu drogowego jest fakt, że jeśli w pobliżu znajduje się policja, wtedy Marokańczycy wiedzą jak jeździć, znaczy się świętszych na świecie w tym momencie nie znajdziesz 😉.

Druga kwestia to... taksówki. Raz myślałam, że będziemy spać na dworcu w jednej mieścinie, bo się okazywało, że taksówki te mogły zrobić jakieś dziwne, długie kursy (ponad 30 kilometrowe), ale za każdym razem okazywało się, że do naszego mieszkania to akurat nie. Nie zrozumiałam nic z wyjaśnień, dlaczego tak się dzieje, a będąc na skraju rozpaczy odprawiałam rytuały sfochowanej, europejskiej księżniczki 😉. Na szczęście, znalazł się dobry człowiek i odstawił nas pod same drzwi (czułam się wtedy jakbym weszła na Mount Everest).

wielbłąd, camelTrzecia kwestia, to komunikacja publiczna, a przede wszystkim autobusy. Bilety są tanie jak barszcz, generalnie po powrocie do Polski płaczę nad ceną biletu autobusowego do Wrocławia (no ok, wcześniej też płakałam...). Niemniej jednak, nie mam zielonego pojęcia skąd ludzie tam wiedzą, że akurat pod tą palmą jest przystanek autobusowy 💁. I skąd wiedzą, że autobus będzie? Dla mnie niepojęte. Choć i normalne dworce były, natomiast większość to chyba utarty zwyczaj. Nie wiem, nie dociekałam, ważne, że jechałam, klima była i mogłam tonąć w zachwycie obserwując świat zza szyb😍.

Chciałabym też powiedzieć, że w podróż trwającą dwanaście dni spakowałam się w bagaż podręczny dozwolony w liniach na R... Celem upchania mnóstwa oleju arganowego, pół kosmetyków z Polski zostawiłam marokańskim znajomym 😂. Celem umieszczenia w bagażu nowych ciuszków, musiałam nieźle się naprodukować. Serce mi drżało jak bagaż stawiałam do zważenia na lotnisku w Marrakeszu (było 1,5 kg więcej niż jak wyjeżdżałam, ale zmieściłam się w normie; wmawiam sobie, że to brud tyle ważył 😅).

Jemaa El Fna MarrakechPoza tym, że rezydowałam na wschodnim wybrzeżu, miałam okazję też być w popularnym turystycznie Marrakeszu. W podróż do Marrakeszu wyruszyliśmy w sobotę 01.09.2018 r. z miejscowości Zaio o godz. 20.30, na miejscu, po przesiadce w Casablance, gdzie czekaliśmy 2 godziny, znaleźliśmy się po godzinie 10 rano. Dłuuuuuugo, ale to ponad 800 kilometrów. To była droga powrotna (dla mnie), bo z Marrakeszu jest bezpośredni lot do Krakowa. Powiem jedno, może i to miasto jest piękne, ale zdecydowanie bardziej podobała mi się "dzicz" wschodniego wybrzeża. A już słynny plac Jemaa El Fna (który nocą zamienia się w jeszcze większe skupisko ludzi, dużej ilości jedzenia, tańców, muzyki i wszelakiego rodzaju pokazów) to wcielenie wszystkiego czego nie cierpię. Naganiacze, mnóstwo ludzi (niemiecki na każdym kroku - czy to kogoś dziwi?) i okropny skwar! Nawet towarzyszący mi Marokańczyk powiedział, że dla niego upał to nie problem, ale tutaj to mu brakuje tlenu. Marrakesz to miasto czerwone. Widać to na każdym kroku. Można się zachwycić. Mnie się jednak najbardziej podobało w jakimś cyber parku niedaleko Jemaa El Fna. Mimo nazwy "cyber" było tam przyjemnie zielono i spokojnie.

MarrakechSkoro już poszłam na całość, wsiadłam do samolotu i znalazłam się w Maroku, to już nie było sensu trzymać hamulców bezpieczeństwa, znaczy się poszalałam 😇. Wsiadłam na wielbłąda, choć nie bez protestów. Tak się złożyło, że moja rodzina miała relację na żywo z tej przejażdżki, bo akurat mieliśmy spotkanie na łączach przez WhatsApp 😀. Generalnie z wielbłądem jest jak z samolotem - najgorzej wystartować i wylądować (choć moment przyziemienia jest moim najukochańszym 🙏). Ponadto dałam się namówić na "spotkanie z małpką". Było całkiem fajnie.

Człowiek z kraju nadwiślańskiego, który jako jedyne w swoim życiu widział Morze Bałtyckie, w kraju śródziemnomorskim doznaje kilku szoków, mianowicie:

1. cała się lepię, o co chodzi?
2. jaka przejrzysta woda! i jaki kolor!
3. jaka ta woda ciepła!
4. płynę bez większego wysiłku (najczęściej jeszcze z falą, bo inaczej się nie da),
5. JAKA TA WODA SŁONA 😂.

Jak widzicie, podobało mi się, ale jest coś, co nie wygra z niczym...

...Widoki, które zapierają dech w piersiach 

 

Morze ŚródziemneNie miałam ze sobą aparatu, ale i tak na nic by się zdał. Może nie jestem wprawnym fotografem, ale tego, co widzą oczy, nie da się uchwycić w obiektywie. Byłam tym szalenie zirytowana, a później sobie odpuściłam i postanowiłam schować telefon i po prostu patrzeć.

Nie jestem też w stanie oddać tego, co widziałam przy pomocy słów. Nie potrafię opisać jak cudownie wyglądały góry w połączeniu z morzem. Jakie te góry były inne niż te nasze (też piękne zresztą). Co prawda w tym okresie królują w Maroku krajobrazy suszy, ale to jest tak marokańsko piękne, że aż trudno uwierzyć. Kształty tych gór.

Uwielbiałam również przemieszczać się samochodem drogami wijącymi się milionem zakrętów pośród tych gór. Chwytałam całą sobą mijane krajobrazy. Podczas pierwszej z takich podróży odkryłam, że marokańska ziemia, w tym w górach wokół drogi jest... czerwona 😍. Niesamowite wrażenie.

W jednym miejscu znalazłam wszystko, co uwielbiam - góry i morze. Siedząc w cieniu pod domem na wsi przed sobą widziałam w dali morze, a patrząc w prawo, lewo i do tyłu - były góry. Oliwne gaiki. Figowce. Kaktusy. Polne dróżki. Bezkres świata.
Figa kaktusowa
Największą radość sprawiła mi krajoznawcza wycieczka na motorynce. Dałam się ponieść zagubieniu (kontrolowanemu przez towarzysza, który znał okolicę, żeby nie było) w "marokańskim lasku", weszłam do dziury w górze, spotkałam naturalnie żyjące żółwiki, milion razy zachwyciłam się tym, co rozpościerało się przed moimi oczami. Już snułam wizję, że mam tu malutki, uroczy domek, budzę się ze wschodem słońca, u boku mam tradycyjną, pachnącą miętową herbatę i podziwiam jak świat budzi się do życia, a wieczorem kołysze do snu... Spokój. Dałam się ponieść marzeniom... 😉

W nocy miało się wrażenie, że niebo jest jakoś tak niewyobrażalnie nisko osadzone, a księżyc i gwiazdy są na wyciągnięcie ręki ...🌜🌟✨

Nieumiejętność pisania o tym, co się widzi, każe mi przejść do następnego punktu, którym jest marokańska...

Gościnność 


Marokood pierwszego momentu, przez cały pobyt nie czułam ani grama dystansu pomiędzy goszczącą mnie rodziną, a mną. Codziennie byłam obcałowywana przez napotykane kobiety, pytana o to jak się mam, jak się ma moja rodzina i czy już dziś z nią rozmawiałam. 

Mówi się, że Polacy to naród gościnny. Osobiście jednak obserwuję zamykanie się Polaków w domach, nie tylko przed obywatelami innych krajów, kultur i religii, ale też przed drugim Polakiem. Tam doświadczyłam czegoś zupełnie odwrotnego. Ludzie są otwarci nie tylko na siebie nawzajem, ale też na innych. Byłam nieco zszokowana i otumaniona. To było nowe przeżycie dla introwertyczki, zamkniętej na co dzień samotnie w czterech ścianach kancelarii. Zupełnie jednak mi to nie przeszkadzało.

Gościnność ta, wyrażała się w również w tym, że podstawiano mi wszelkie możliwe, serwowane jedzenie, jednocześnie z pytaniem czy to lubię, a jak nie, to co mogliby dla mnie przyrządzić. Generalnie smakowało mi tam wszystko! Co prawda jadam bardzo mało mięsa, tam jedzą go bardzo dużo, ale udawało mi się to przeżyć, bo do tego mięsa było również dużo warzyw i owoców. Bataty, tak słynne na polskim Instagramie, tam nie robią na nikim wrażenia 😉. Objadałam się też melonami, które można było kupić przy drodze obok melonowej uprawy (coś jak truskawki w Polsce) za śmieszne kwoty, winogronem, figami z drzewa, figami z kaktusa, a później brzuch mi pękał 😂. Kiedy powiedziałam, że miętowa herbata jest dla mnie za słodka, następnym razem już tak słodka nie była. Generalnie tam były jakieś wyścigi chyba, kto mnie lepiej nakarmi. A już całkowicie zdębiałam, jak podstawiono mi cały talerz różnego rodzaju kruchych ciasteczek domowej roboty i nieustannie zachęcano do spróbowania kolejnego...
Tajin
Moi Drodzy, skoro jesteśmy przy jedzeniu, bo już też o to mnie pytano, a ja też o tym czytałam przed wyjazdem - chodzi o zemstę faraona. Nie dotknął mnie ten problem. Nie wiem dlaczego. Nie robiłam nic specjalnego. Jedyne co, to zgodnie z jakąś radą piłam codziennie colę, co nie jest tam specjalnie trudne, bo napój ten pija się tam niczym miętową herbatę - hektolitrami. Nie piłam wody z kranu, tylko butelkowaną. Początkowo myłam też zęby w butelkowanej wodzie, ale pewnego razu jej nie miałam, umyłam kranówą, nic mi nie było, więc już do końca wyjazdu używałam kranówy. Starałam się tylko jej nie połykać. Co do zasady - ludzie tam dbają o higienę, jedno ze względów religijnych, drugie, jak to normalni ludzie, biorą prysznic, myją naczynia, piorą ubrania. Swoją drogą w kranówie wyczuwałam chlor, więc to mnie uspokoiło od totalnie katastroficznych wizji 😉.

Co tu dużo mówić, czas wśród Marokańczyków płynął przyjemnie. Czułam się tam wszędzie, jak w domu.

Kobiety


czy w Maroko jest bezpiecznieTo kwestia, o którą też pyta mnie niemalże każdy. Kochani, to muzułmanki, więc nie jest niczym niespotykanym, że w zdecydowanej większości zakrywają się. Głównie poprzez noszenie luźnych kiecek/koszul za tyłek i hijab na głowie. Choć widziałam i takie, które były zakryte od stóp do głów (czyt. burka i rękawiczki na dłoniach).

Na mnie nie robi to jakiegoś szczególnego wrażenia. Osobiście wolę patrzeć na zakrytą kobietę, niż na czyjeś pośladki i rowki, ale nigdy przez ten pryzmat nikogo nie zamierzam osądzać. Co kto lubi i wyznaje.

Przy tym nie zauważyłam, wśród kobiet, które spotkałam, by jakoś znacząco różniły się od nas. Na pewno ich sytuacja nie podlega porównaniu z tym, co mamy w Europie. Z drugiej strony, w wielu kwestiach wydały mi się bardziej niezależne i silne niż niejedna Europejka.Wszystkie, które spotkałam zawsze były uśmiechnięte i serdeczne.

Ogólne spostrzeżenie mam jedno - całym światem kręcą kobiety, niezależnie od tego, co myślą sobie mężczyźni. Więcej na ten temat nie będę pisać, bo zaraz mi się tu stado pieniaczy wylęgnie, a to i nie miejsce, ani czas.

Samotna blond Europejka w muzułmańskim kraju

Morocco
Generalnie wyruszyłam sama, ale na miejscu sama już nie byłam. Nie chodziłam sama po ulicach, nie zapuszczałam się w szemrane okolice. Na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, kiedy na chwilę musiałam zostać gdzieś sama w przestrzeni publicznej.

Żaden mężczyzna za mną nie gwizdał, ani mnie nie zaczepiał (co nie raz zdarzyło mi się w Polsce), ale tak jak mówiłam, zazwyczaj byłam w towarzystwie. Nie widziałam też takich zachowań. Nie wiem, czy stan ten utrzymałby się, gdybym byłam gdzieś sama. Czasem ktoś ciekawsko zerkał, ale to już niezależnie od płci 😉.

Ubierałam się skromnie. Spodnie lub długa spódnica i bluzka z krótkim rękawem. Związane włosy, raz pozwoliłam sobie na rozpuszczone. W tej kwestii nie czułam się inaczej niż w Polsce, bo ja po prostu nie lubię negliżu i raczej się go u mnie nie spotyka. Poza tym było mi to na rękę - ze względu na liczne znamiona, wystawianie się na słońce winnam ograniczać.

Reasumując, czułam się bezpiecznie.

czerwona ziemiaCo do bezpieczeństwa. Tam, gdzie turyści, tam i Policja, dużo Policji, na każdym kroku. Mój towarzysz mówił, że chodzą też tacy nieumundurowani, dla niepoznaki. Walczą przeważnie z tym, z czym problem ma każdy rejon turystyczny - kieszonkowcy. Sami Marokańczycy skrupulatnie pilnują swych pieniędzy i dokumentów. Wschodnie wybrzeże ma jeszcze jeden problem - narkotyki, ale ja tam nic nie widziałam, znaczy się w dobrych miejscach przebywałam 😇.


Gdzie jest Polska?


marokańskie weseleTłumaczenie, gdzie jest Polska, uświadomiło mi jedną rzecz. Marokańczycy znają jedynie naszych zachodnich sąsiadów - Hiszpanię i Francję - dawni kolonialiści, u których teraz szukają lepszego życia, wiedzą gdzie Dania i Holandia, gdzie Niemcy, a za Niemcami... cóż dla nich to już Rosja, albo Rumunia...

Niepojęte było, gdy mówiłam, że za Niemcami to nie Rumunia, bo ta bardziej na południe, ani nie Rosja, bo de facto przed Rosją jeszcze m.in. Ukraina (o której notabene słyszeli). Polska to jakiś dziki, daleki kraj, który wyjawił się im razem ze mną 😉.

Także Polsko, wiele przed Tobą 😉.


Co mnie zachwyciło, a co zniesmaczyło? 



marokański bazarJak widzicie wszystko mnie zachwycało. Krajobrazy, ludzie, jedzenie, atmosfera, morze, niskie ceny. Wyobraźcie sobie, jest tam sporo nadmorskich kawiarenek, gdzie kawę można kupić za ok. 6 zł, co jest porównywalną, a w wielu przypadkach niższą ceną niż w polskich kawiarniach (a co dopiero tu mówić o takich z widokiem na morze). O, kawiarenki też mi się podobały.

Zachwycił mnie również marokański bazar. Tyleeee cudeniek 😍. I poczułam się trochę jak na polskim targu w latach 90 😉.

olej arganowyJest jedna rzecz, która mnie bardzo zasmuciła. Maroko to piękny kraj, ale w miejscach poza turystycznych ma zasadniczy problem. Problem śmieci, które walają się po ulicach. Tam chyba nie istnieje coś takiego jak gospodarka komunalna odpadów. Mój towarzysz mówił, że nikt o to nie dba (z ramienia państwa), w niektórych miejscach ciężko w ogóle spotkać jakikolwiek kosz na śmieci! Zdaje się, że częściowo te śmieci palą, ale to nie jest wystarczające. Naprawdę, na niektóre miejsca przykro patrzeć. Czasem maszerowałam z papierkiem po lodzie w ręku aż do mieszkania, bo nie było go gdzie wyrzucić, a przykładać rękę do istniejącego przy ulicy wysypiska? 😔

Niemniej jednak, to był piękny czas. Z wielu względów. Z tych turystycznych też. Czy polecam? Pewnie 😊.

Uściski 😙

Fotografie: archiwum autorki.





marokańskie kapcie
figi
















6 komentarzy:

  1. Bardzo fajna relacja i podsumowanie jakie pierwsze wrażenie robi Maroko i jacy są tm ludzie zwłaszcza gdy chodzi o gościnność i zachęcanie do jedzenia. Ponownie za odwagę, tym razem przejechania się na motorynce. Czy był chociaż kask? Woda zdatna do picia jest na pewno w Casablance co bardzo mnie zdziwiło. Wszyscy piją i nic im się nie dzieje. Piłam też. Możliwe, że podobnie jest też w innych miastach. Więc nie było czego się obawiać. Wspomnienia zostaną na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że relacja się podoba, to naprawdę bardzo miłe.
      Tak, zawsze się bałam motorynek, a tu nawet dałam się namówić i chwilę prowadziłam sama, choć wolałam podziwiać widoki z pozycji pasażera. Co do kasku, cóż, był, ale został w domu... Nie mogliśmy dojść do kompromisu kto go założy, bo był tylko niestety jeden. Co do wody, też widziałam, że miejscowi piją i nic im się nie dzieje. Na wsi pili w ogóle wodę z przydomowej studni. Nie dałam się namówić, bo nawet w Polsce mam opory przed kranówką, chociaż wszyscy zapewniają, że jest zdatna do picia.

      Usuń
  2. nastepnym razem jak nie bedziesz miala z kim jechac jade z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny blog super się czyta :)

    OdpowiedzUsuń

Króluje tu szacunek i kultura słowa. Komentarze zawierające słowa powszechnie uważane za obelżywe, nawołujące do nienawiści rasowej, narodowościowej, religijnej, o charakterze hejtu internetowego zostaną usunięte. Podawanie danych osobowych jest dobrowolne. Więcej informacji uzyskasz w polityce prywatności i regulaminie bloga (w wersji na komputery - zakładka po prawej stronie, w wersji mobilnej - u dołu w zakładce strony).